Przez ponad 26 lat był Pan fotografem Papieża. Trudno powiedzieć, że miał Pan wtedy zwyczajne, osobiste życie. Co wówczas było dla Pana najtrudniejsze?

Ojciec Święty traktował mnie jak syna, więc moja praca stała się czymś naturalnym, zwyczajnym, rodzinnym. Moje zadanie stało się czymś wyjątkowo przyjemnym i ważnym, ale było jednocześnie misją do spełnienia. Muszę powiedzieć, że było ono możliwe dzięki inteligencji mojej żony. Znosić życie, jakie było, nie wystarczy powiedzieć: „Kocham Cię”. Owszem, to bardzo dużo znaczy, ale to znaczy również zrozumieć drugiego. Moja żona miała świadomość tego, że jej mąż ma coś do przekazania innym ludziom, światu. Tu widać ogromny szacunek dla drugiej osoby. Dzięki temu mogłem ponad 26 lat spędzić u boku świętego.

Który moment zapisał się w Pana pamięci najbardziej? Jakie zdjęcie lubi Pan najbardziej?

Wszystkie te chwile, gdy Jan Paweł II był z młodzieżą, z dziećmi, z chorymi, niepełnosprawnymi, wszystkie te, kiedy ujawniało się miłosierdzie Papieża. Trudno powiedzieć, co było najpiękniejsze. Zrobiłem dużo takich zdjęć, gdzie widać Papieża w ruchu, Papieża obdarzającego dobrem. A zdjęcie, które mnie się podoba? Mam na myśli ostatnie zdjęcie, jakie wykonałem Papieżowi w jego prywatnej kaplicy w Wielki Piątek, kiedy Ojciec Święty już nie udał się na drogę krzyżową do Koloseum. Cóż to zdjęcie ma w sobie szczególnego? Przedstawia w jednym ujęciu całe życie Papieża. Od ks. Stanisława Dziwisza wziął krzyż, popatrzył na niego i oparł go na swojej skroni. Ucałował go i przytulił do swojego serca. Chcę przez to powiedzieć – to jest całe jego życie poświęcone tajemnicy krzyża, modlitwy i świętości. Warto zauważyć, z jaką siłą trzymał ten krzyż. Ściskał go tak mocno, że jego paznokcie były czerwone. W tym przytuleniu krzyża widzimy, jak wielką misję na ziemi pełnił Jan Paweł II. I trzecia rzecz, jaką można zauważyć na tym zdjęciu, to wielkie cierpienie Papie- ża. Jan Paweł II napisał w czasie swojego pontyfikatu 14 encyklik. A ja myślę, że tak naprawdę ogłosił ich 15. Ta ostatnia nie została jednak spisana. Napisał ją swoim cierpieniem.

Jak Pan przeżył czas odchodzenia Jana Pawła II do domu Ojca?

To był moment najpiękniejszy, ale także najtrudniejszy. Osiem godzin przed śmiercią Ojca Świętego Papież polecił mnie odszukać. Ksiądz Stanisław Dziwisz zaprosił mnie do apartamentu Ojca Świę- tego. Było to wezwanie szczególne, bo cały tamten czas był bardzo wyjątkowy. Nie spodziewałem się tego. Ksiądz Stanisław wziął mnie za rękę i zaprowadził mnie do miejsca, gdzie znajdował się Ojciec Święty. Wszedłem do sypialni Papieża. Stanąłem po lewej stronie łóżka Papieża. Ksiądz Stanisław powiedział: „Ojcze Święty, pan Arturo jest tutaj”. Papież leżał w bardzo skromnym, wąskim łóżku. Obok stał klęcznik, stolik, a na nim krzyż. To było wszystko, co znajdowało się w sypialni Ojca Świętego. Mówię o tym, bo wielu mówi o luksusach, w jakich żyje papież. Taki był luksus Jana Pawła II. Papież nie był podłączony do żadnych urządzeń. Obok niego na poduszce leżała tylko maseczka tlenowa. Kiedy ks. Stanisław Dziwisz powiedział, że przyszedłem, Ojciec Święty odwrócił się i zobaczyłem piękny uśmiech, oczy otwarte, duże – od miesięcy nie widzieliśmy tak pięknej twarzy Ojca Świętego. Natychmiast padłem na kolana. Papież wycią- gnął dłoń, dotknął mojej twarzy, skroni, dłoni. To była taka ojcowska pieszczota. To, co mi zostało w pamięci – ten dotyk i oczy Ojca Świętego. Na koniec głosem bardzo delikatnym i ciepłym powiedział tylko: „Arturo, dziękuję”. Potem Ojciec Święty delikatnie odwrócił się na bok. Widać było po jego twarzy, że jest szczęśliwy, przygotowany do ostatniej podróży.

Jak Pan widział Jana Pawła II w relacji do Matki Bożej?

W moim przekonaniu Jan Paweł II, zanim jeszcze został papieżem, był w jakiś szczególny sposób chroniony przez Matkę Bożą. Są tego wyrazy zewnętrzne, np. wezwanie Totus Tuus i inne, ale nie tylko. To są te momenty, kiedy Ojciec Święty w samotności, na kolanach modlił się w kaplicy. I kiedy pojawiały się wielkie problemy, on tam je polecał Matce Bożej. Ja zawsze tak to sobie wyobrażałem, lubiłem myśleć w ten sposób i tak to sobie obrazuję, jakby Matka Boża brała Ojca Świętego za rękę i jak swoje dziecko prowadziła. Takie odnosiłem wrażenie. Papież nigdy niczego się nie bał. Zawsze szedł do przodu. Nigdy nie wahał się, co ma robić. Byłem tego świadkiem. Widzia- łem Ojca Świętego w Tajlandii, kiedy udawał się do więźniów, do potrzebujących. Szedł tam bez żadnej ochrony. W każ- dej chwili ktoś mógł się rzucić na Papieża. Tymczasem oni całowali go, dotykali jego sutanny, a on nie pytał nikogo, jakiego jest wyznania. Był wśród ludzi chorych na trąd, dotykał ich, obmywał ich rany, całował je bez żadnych ochron. W Afryce, w szpitalu, gdzie chorują dzieci, zobaczył dwie zmęczone siostry zakonne. Ojciec Święty przyklęknął przed nimi i ucałował ich ręce, błogosławił im i wypowiedział słowa: „W imieniu Boga, dziękuję”. Wszystkie rzeczy, które otrzymywał, natychmiast rozdawał biednym, potrzebującym, bez żadnego rozgłosu. Kiedy żyje się obok człowieka o takim charyzmacie, chce się wejść i pomagać. Nigdy nie czułem się kimś z powodu zdjęć, jakie wykonywałem. Uważam, że Matka Boża mi asystowała i dopomagała.

Dopomogła chyba i w Fatimie, kiedy Ojciec Święty przyjechał tam po zamachu podziękować za ocalenie, a po raz kolejny groziło mu niebezpieczeństwo…

Sytuacja wyglądała tak: Ojciec Święty wchodził po schodach do katedry. Ja byłem 2-3 m przed nim. W pewnej chwili kątem oka zauważyłem jakąś czarną postać. W sposób instynk towny, bardzo gwałtowny odwróciłem się w prawo. Moja ciężka torba z aparatami fotograficznymi, którą miałem na ramieniu, uderzyła w tego człowieka tak mocno, że się poślizgnął. Okazało się, że mężczyzna ten, ubrany w sutannę, miał w ręku bagnet. Gdyby dotarł bliżej Ojca Świętego, mogłoby się stać nieszczęście. Udało mu się co prawda zranić Papieża na wysokości aorty pachwinowej, ale ostrze przecięło jedynie sutannę Ojca Świętego i przecięło skórę, tak że pokazała się krew. W tym samym czasie ochrona zatrzymała tego człowieka. Nie wiem, kim on był. Najważniejsze, że Ojciec Święty przeżył. Matka Boża raz jeszcze przeprowadziła go przez trudną sytuację.

Kiedy zaczął Pan myśleć o Janie Pawle II jako o człowieku świętym?

To wiązało się z ciągłym przebywaniem z nim, obserwowaniem go i tego, co robi. Jakby dotykanie własną dłonią różnych sytuacji, słuchanie tego, co mówi, co przekazuje. Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Bo czym jest świętość? Łatwo to zobaczyć, kiedy taki święty powie komuś: wstań i chodź. Ale zobaczmy, jak było z Janem Pawłem II. To właśnie za jego pontyfikatu Polska odzyskała wolność. Miliony osób w różnych krajach uzyskały wolność słowa. Jak mamy to nazwać? Czy to żart, gra czy cud?

Czy dziś wciąż odczuwa Pan więź z Janem Pawłem II?

Bardzo rzadko chodzę do bazyliki św. Piotra do grobu Jana Pawła II. Codziennie jednak czuję bliskość Papieża, jego ciepłą dłoń na moim ramieniu. Niby wszystko się zmieniło, ale tak naprawdę nie zmieniło się nic. Zdarza się, że jest jakiś problem. Wtedy wzdycham: Janie Pawle II, dobrze by było, gdybyś był. Wtedy on pewnie uśmiecha się z góry i zapewnia: „Nie martw się, ja jestem”.

Dziękujemy za rozmowę