Nie ukrywa Pani, że jest osobą wierzącą. Jak ta wiara rodziła się w Pani życiu?

Wiarę wynosi się z domu. Jako dziecko, od dziewiątego roku życia, pozostałam tylko z mamą. Mama była bardzo głęboko wierzącą osobą, więc ja, prowadzona przez mamę, na początku utożsamiałam Matkę Bożą z moją mamą. Mama to jest mama. Ile razy w życiu odwoływałam się do Matki Bożej, to właśnie jak do swojej mamy. Taki najmocniejszy i najbardziej wiadomy moment w moim życiu to była Pierwsza Komunia Święta. Miałam wtedy 9 lat. Należałam do parafii pw. Matki Bożej Bolesnej w Poznaniu. Pamiętam tę drogę, którą pokonywałam do ołtarza, by przyjąć Jezusa. Byłam tak ogromnie przejęta tym faktem, że moi bliscy obawiali się, bym nie zemdlała. Normalnie jednak byłam wesołym, radosnym dzieckiem, ale wiara była bardzo obecna w moim życiu. W niedziele były Msze Święte o godz. 9.00 dla dzieci i ja zawsze stawałam pod amboną, a ksiądz mówił do nas kazanie. To było bardzo piękne. Pamiętam z dzieciństwa taki obrazek, na którym był anioł ochraniający dzieci. A moją ulubioną do dziś pieśnią, jedną z najważniejszych, jest właśnie ta, którą śpiewałam już jako dziecko, a którą wniosłam w dorosłe życie:

„Bernadka dziewczynka szła po drzewo w las, anioł ją tam wiedzie, Bóg sam wybrał czas”.
I tę wiarę udało się Pani pielęgnować przez wszystkie lata?

Taki był początek, który idzie za mną przez całe życie. Są jednak różne okresy. Kiedy zaczęłam śpiewać, bardzo dużo podróżowałam. Wiara wciąż jest, bo ona trwa, natomiast nie była ona tak silnie obecna w praktyce jak być powinna. Bo wiarę trzeba pogłębiać, ale do tego potrzeba dużo modlitwy, uczestnictwa w Eucharystii, ciągłego kontaktu z Kościołem. Z tego powodu w czasie, kiedy śpiewałam trzy koncerty dziennie, byłam cięgle w podróży, często zagranicą, nie mogłam tego robić. Tak było wiele, wiele lat. W tym okresie byłam skupiona na śpiewaniu, co też traktuję jako łaskę. Otrzymałam od Pana talent, który przekułam w zawód, a dzięki Panu Bogu stał się on moją pasją.

Przyznać się do Pana Boga w środowisku artystów nie zawsze jest łatwo…

Nigdy jednak nie miałam problemów z przyznaniem się do wiary. Nie rozumiałam nawet, że może istnieć taki problem. Zetknęłam się kiedyś jednak z taką sytuacją w telewizji, kiedy śpiewałam w zespole „ABC”. Miałam na szyi zawieszony krzyżyk i zwrócono mi uwagę, że powinnam go zdjąć. Kompletnie nie wiedziałam dlaczego w ogóle powstaje taki temat. Nie zdjęłam go i oczywiście nic się nie stało. Zaśpiewałam, mając krzyżyk na szyi. Nikt mi go nie zerwał, nie było żadnych konsekwencji…

Było wiele trudnych wydarzeń w Pani życiu, ale ja wspomnę o jednym, o wypadku…

To był wypadek samochodowy, który unieruchomił mnie na kilka miesięcy. Najpierw leżałam w szpitalu, potem dochodziłam do zdrowia w domu. Tak naprawdę taki uszczerbek na ciele, na zdrowiu, pozostawia ślad na całe życie. Uważam jednak, że to był ważny moment w życiu, który ma swoją wagę. Miałam wtedy dużo czasu na refleksję, na to, żeby spojrzeć wstecz, jak wyglądało moje życie, praca, rozbieganie. Wartościowałam wtedy, co jest najważniejsze. Wtedy zaczęłam rozumieć, nazywać. Dzisiaj jestem o tym przeświadczona, że tylko wtedy, kiedy jesteśmy głęboko zanurzeni w Bogu, w modlitwie, wtedy odnajdujemy spokój, zaczynamy rozumieć te wszystkie wartości, co musi być najpierw, ale i bez czego można spokojnie żyć.

A czy ma Pani swojego ulubionego świętego?

Jest wielu świętych, których kochamy, do których się odwołujemy, wznosimy swoje modlitwy. Dla mnie jednak wyjątkowymi świętymi są: Jan Paweł II i Charbel, który nauczył mnie m.in. tego, że słów należy używać tylko wtedy, kiedy są głębsze i mądrzejsze od milczenia… Z kolei Karol Wojtyła wiąże się dla mnie z utworem, który zaśpiewałam: Panna pszeniczna. W tamtych latach ta pieśń nie mogła być nazywana Litanią do Najświętszej Maryi Panny, choć taką była. Była tylko piosenką dożynkową. Kiedy Karol Wojtyła wyjeżdżał do Watykanu na konklawe, górale śpiewali mu właśnie Pannę Pszeniczną. Wiem, że to była ulubiona pieśń naszego kardynała Wojtyły. Potem był taki moment, kiedy zastanawiałam się, co ja mogę zrobić dla naszego Papieża, który tak wiele dla nas czyni. Nagrałam wtedy Wołanie moje i zadedykowałam je właśnie Ojcu Świętemu. W ślad za tym dostałam zaproszenie, ażeby pojechać do Watykanu z grupą artystów na 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II, imieniny Karola oraz wieczór poezji Karola Wojtyły. Zaśpiewałam wtedy wraz z Józefem Skrzekiem Pieśń o słońcu niewyczerpanym fragment 13 oraz Pannę pszeniczną. To było bardzo piękne spotkanie. Gdy śpiewałam Pieśń o słońcu niewyczerpanym, otwarły się wrota i Papież siedzący w wózku został kawałeczek podwieziony. Miałam wrażenie, że śpiewam, patrząc mu w oczy. Potem wróciłam uniesiona tym, co przeżyłam i do dziś, kiedy przywołuję tę scenę, czuję tamten klimat.

Ma Pani także szczególną pamiątkę po Janie Pawle II…

W życiu otrzymałam wiele łask, aż się dziwiłam, jak one spływały na mnie. Dostałam w prezencie zegarek Jana Pawła II, który miał na ręce w czasie pamiętnego konklawe. Kiedy został wybrany na papieża, ten zegarek stanął. Pozostawił go u sióstr, a po latach trafił on w moje ręce. Traktuję go jak relikwię.

Dużo czasu spędza Pani na modlitwie. Czy jest jakaś szczególnie przez Panią ulubiona?

W modlitwie odnajduję spokój. Modlę się wieloma modlitwami, a szczególnie tak „serce do serca”. Mówię Jezusowi to, czego pragnę, proszę o rozeznanie, bym przy wyborze jakiejś drogi się nie myliła, żebym już nie zbaczała na boczne ścieżki… Z modlitw, które od dziecka odmawiam, to Aniele Boży, stróżu mój, oczywiście różaniec. Był taki czas, że odmawiałam codziennie trzy części i wypraszałam wiele łask. Pamiętam, że Matka Boża nawołuje nas do mówienia różańca. I oczywiście Koronka do Bożego Miłosierdzia i modlitwa do Krwi Chrystusa. Wszystkie modlitwy, których uczyliśmy się w dzieciństwie: Ojcze nasz, Wierzę w Boga – to są modlitwy, które odmawiam codziennie.

Mówi Pani często, że w życiu najważniejsza jest miłość…

Miłość jest wolnością. To nie jest uczucie, wrażenie czy przywiązanie. Jeżeli nam się wydaje, że kochamy, a kochamy tak po ludzku drugiego człowieka, to tak jakbyśmy kochali w tym człowieku siebie. Jeżeli mamy tę łaskę, że poczujemy miłość od Boga, to wtedy rzeczywiście ofiarowujemy drugiemu człowiekowi miłość. Miłość niczego nie chce w zamian. To nie jest tak, że jeśli ja kocham, to coś mi się za to należy. Miłość jest wielokierunkowa. Rozchodzi się jak światło. Trzeba się modlić o miłość prawdziwą. Żeby to była ta Boża miłość.

Czym jest dla Pani rodzina?

W rodzinie mamy poczucie więzi, bezpieczeństwa… Być może z wiekiem przychodzi do nas świadomość, jak bardzo trzeba dbać o to, żeby rodzina trwała. My jako rodzice, kiedy już troszeczkę więcej wiemy, możemy być niejako aniołami dla naszych dzieci, żeby prostować ich wzburzone temperamenty. Moja mama i tata nie żyją, odeszło wielu bliskich i przyjaciół. Pozostał mój brat, mam syna, synową i dwoje wnucząt. Bardzo żyję ich serduszkami, tym, co się z nimi dzieje. Kiedy pojechali na wakacje, dałam wnukowi notesik, żeby zapisywał codziennie, co robią. Przysyłają mi zdjęcia, piszą wiadomości.

Obecne „gwiazdy” często świecą krótko. Pani piosenek słucha już kilka pokoleń. Jak Pani tego dokonała?

Nie mam jakiejś recepty. Mogę tylko powiedzieć o sobie. Żyję – tego nauczyła mnie mama – w ogromnej skromności. Na miarę swoich możliwości i darów, jakie otrzymałam, staram się nie zmarnować danego mi życia. Dużo pracuję, czyli ćwiczę wokal, aby on był sprawny. Staram się wybierać teksty, które mają jakiś sens i ludziom coś mogą dać – radość albo przemyślenie.

Możemy się spodziewać nowej płyty?

Taki mam zamiar, ale dziś nie zdradzę szczegółów. Na pewno będzie miała głęboki przekaz, a nie tylko słowa dla słowa.

Dziękuję za rozmowę.